Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn.
32577
(1 egz.)
Strefa uwag:
Uwaga dotycząca bibliografii
Bibliografia na stronach 182-[183].
Recenzje:
„Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić” – czytamy we wstępie książki. Wicha napisał rzecz skromną, w jakiś sposób rozproszoną, destylującą fragmenty przeszłości bez pośpiechu, jakby dobierając kolejne puzzle, które składają się na obraz matki autora, o której w zasadzie cały czas jest mowa. Nawet jak autor wybiega w dygresje,
(...)zanurza się w kolorycie przeszłości, mówi o zwyczajach i obyczajach lat swojego dzieciństwa, klimacie PRL-u (świetny opis próby nabycia książki Tove Jansson, „Kto pocieszy maciupka”!), to i tak, mamy wrażenie, że to wszystko tylko opowieści i słowa, za którymi kryje się matka pisarza, najważniejsza postać tej prozy. Jej zadry, skomplikowane wewnętrzne pejzaże. „Miała wiele wad, ta moja matka. Była tak zwaną ‘trudną osobą’. Jak dodatkowe zadanie na szóstkę. Jak jolka w sobotniej gazecie. Przyjaciele twierdzą, że mówiła prawdę w oczy. Czasem mówiła, czasem nie. Ale jedno jest pewne: kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć”. To elegia na odejście: skromna, wyciszona, starająca się jakoś zrozumieć meandry historii, która stygmatyzuje, odziera z godności, skazuje na zapomnienie. To proza, która rozgrywa się niejako w cieniu Holokaustu. W czasie po, kiedy trzeba się pozbierać, od nowa ułożyć się z życiem. Wicha opisuje świat, który odszedł. W jakimś sensie staje się dyzpozytariuszem minionego, stara się przepisać traumę na słowa, przepracować pracę żałoby w piśmie. Próbuje się uporać z żydowskim pochodzeniem matki, a może po prostu zrozumieć zagmatwaną przeszłość, teraźniejszość, którą z nią dzielił, przyszłość, kiedy pozostał sam, a po matce zostały już tylko wspomnienia, kila przedmiotów, jakieś walące się po mieszkaniu graty, serie wydawnicze, poszczególne książki. Dużo tu przemilczeń i półtonów, subtelnej gry z pamięcią, urwanych wątków, fragmentów rzuconych mimochodem, odprysków przeszłości, która wydziera teraźniejszości miejsce do życia. Kto wie, czy tak naprawdę nie jest to książka o synu, jego dojrzewaniu, samodzielnemu stawianiu na swoim. O synu, który musi żyć bez matki.
Marcin Wicha laureat Literackiej Nagrody Nike 2018. Hmmm… „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to książka o zmarłej matce, mająca charakter krótkiej biografii, częściowo pamiętnika, wspomnień... A wszystko to widziane przez pryzmat przedmiotów po niej zachowanych. Jest to utwór prozatorski napisany w sposób niezwykły. Zawiera mnóstwo finezyjnych metafor opisujących zwykłe czynności z życia, sytuacje dnia codziennego, uczucia,
(...)emocje, ludzi, przedmioty, miejsca. Autor porządkując rzeczy po swej zmarłej matce przedstawia czytelnikowi jej portret. Joanna była kobietą niezwykle hardą, twardo stąpającą po ziemi, żyjącą według własnego scenariusza. Nie pozwalała sobą manipulować, pomiatać. Była bardzo wyczulona na każde usłyszane słowo. Nigdy się nie poddawała, była zawsze nieustępliwa, bezpośrednia i do granic możliwości szczera w wyrażaniu własnych opinii oraz wydawaniu osądów. Momentami przyszło płacić jej za to wszystko jednak wysoką cenę. We wspomnieniach Wichy brak sentymentalizmu. Kochał swoją matkę. Był dla niej czuły. Wykazywał się zrozumieniem, nawet w chwilach trudnych. I choć twierdzi, że go raczej nie znosiła, to on jako syn zrobiłby dla niej wszystko z czystej miłości. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to specyficzny zapis „poszarpanych wspomnień” o bliskiej osobie, zawartych w „martwych przedmiotach”. Polecam zatem tą krótką, aczkolwiek bardzo wymowną w swej treści pozycję.
Zazwyczaj, kiedy piszę recenzję, robię to najwyżej kilka godzin po przeczytaniu ostatniej strony książki. Teraz było jednak inaczej. Potrzebowałam dwóch dni, aby poukładać sobie w głowie co tak naprawdę sądzę o tej pozycji, bo jest ona niestandardowa i inna niż wszystkie. Gdzie ją umieścić? Przy opowiadaniach? Esejach? Pamiętnikach? Wyłamuje się wszelkim schematom. Jest krótka, ale naładowana treścią i przesycona emocjami.
(...)Stanowi zapis pewnych anegdot, które w jakiś dziwny sposób łączą się w jedną całość i dają obraz człowieka z krwi i kości, a tym człowiekiem była Matka autora. Moja opinia też może nie być do końca standardowa. Czytałam bowiem tę książkę w momencie, gdy sama porządkowałam mieszkanie jednych z najbliższych mi ludzi, moich Dziadków. I kiedy Marcin Wicha pisze o tym, że biorąc do ręki książki swojej matki przed oczami stoją mu całe historie, w których ów książka brała udział - doskonale wiem, co ma na myśli. Na kolejnych stronach ujawnia się jeszcze więcej. Jest o żydach i o tym, jak czasem ciężko mówić o swoim zamierzchłym bólu i o swoim dziedzictwie oraz korzeniach. Jest o służbie zdrowia. I jeszcze więcej o książkach. Zastanawiacie się, jak w tak małej książeczce można zamieścić aż tyle treści? Cóż. Nie pozostaje Wam nic innego, jak sięgnąć po tę pozycję.
Luźne wspomnienia o zmarłej matce, w powiązaniu z pozostałymi po niej przedmiotami. Jest humor, jest i sentyment i żałość, mnóstwo wspomnień, uczucie bliskości i próba odmalowania jej osoby. Bardzo dobrze napisane!
Na początek wspomnę, że panem Marcinem nie jest nam po drodze. Lata temu, czytając „Jak przestałem kochać design” (bardzo się przy tym męcząc) uznałam, że to po prostu nie moje klimaty. Teraz jednak postanowiłam dać mu drugą szansę dostając tę polecajkę od koleżanki, której opowiadałam o „Bezmatku” i tak od słowa do słowa doszłyśmy do tego, że powinnam przeczytać i Wichę. I tutaj faktycznie muszę przyznać racje temu porównaniu- bowiem i „Bezmatek” i „Rzeczy…” łączy jedno - sposób na osobiste pożegnanie z matką po jej śmierci.
(...)Dlatego tak jak w książce pani Marcinów nie będę wystawiać tej książce oceny. Uważam, że takich rzeczy nie da się obiektywnie ocenić a przede wszystkim traktuje taką literaturę bardziej jako cudzy pamiętnik. Drugie podejście do twórczości Wichy było dla mnie o wiele spokojniejsze. Oczywiście do ogólnego stylu autora wciąż się nie przekonałam, a wiele rzeczy wydawało mi się niepotrzebnie rozwleczonych, jednak sama koncepcja była dla mnie o wiele bardziej głęboka i wciągająca. Autor po śmierci swojej matki mierzy się z rzeczami, które po sobie zostawiła. Przechodząc przez mieszkanie przypomina sobie sceny ze swojego życia rodzinnego będąc dzieckiem, przytacza nam anegdoty związane z przeszłością rodziców i opisuje po kolei każdą książkę która została na regale. Czytelnik czuje się więc świadkiem radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby i jednoczenie zostaje zaproszony by poznać intymne szczegóły czyjegoś życia. To smutne i jednoczenie ciekawe doświadczenie pozwala nam (tak jak w przypadku książki Miry Marcinów) przeanalizować swoje własne relacje z rodzicami i doznać kruchość życia bliskich nam osób.
Warto przeczytać. Ciekawe spojrzenie na to jak sobie radzić z odejściem rodzica.
Świetna książka. O życiu, radzeniu sobie ze śmiercią matki, porządkowaniu jej drobiazgów i wspomnień wspólnego życia. Najpierw przesłuchałam nagranie, ale musiałam jednak jeszcze przeczytać książkę. Każde słowo ma tu znaczenie, czasem nie jedno. Musiałam zatrzymać się i przemyśleć niektóre sprawy, poddać się atmosferze, nastrojom, które płyną z tych krótkich opowiadań o czasie, który minął. I humor! Autor ma doskonałe poczucie humoru.
Pozycja została dodana do koszyka.
Jeśli nie wiesz, do czego służy koszyk, kliknij tutaj, aby poznać szczegóły.
Nie pokazuj tego więcej
SOWA OPAC :: wersja 6.4.0 (2024-10-16)
Oprogramowanie dostarczone przez SOKRATES-software.
Wszelkie uwagi dotyczące oprogramowania prosimy zgłaszać w bibliotece.
To elegia na odejście: skromna, wyciszona, starająca się jakoś zrozumieć meandry historii, która stygmatyzuje, odziera z godności, skazuje na zapomnienie. To proza, która rozgrywa się niejako w cieniu Holokaustu. W czasie po, kiedy trzeba się pozbierać, od nowa ułożyć się z życiem. Wicha opisuje świat, który odszedł. W jakimś sensie staje się dyzpozytariuszem minionego, stara się przepisać traumę na słowa, przepracować pracę żałoby w piśmie. Próbuje się uporać z żydowskim pochodzeniem matki, a może po prostu zrozumieć zagmatwaną przeszłość, teraźniejszość, którą z nią dzielił, przyszłość, kiedy pozostał sam, a po matce zostały już tylko wspomnienia, kila przedmiotów, jakieś walące się po mieszkaniu graty, serie wydawnicze, poszczególne książki. Dużo tu przemilczeń i półtonów, subtelnej gry z pamięcią, urwanych wątków, fragmentów rzuconych mimochodem, odprysków przeszłości, która wydziera teraźniejszości miejsce do życia. Kto wie, czy tak naprawdę nie jest to książka o synu, jego dojrzewaniu, samodzielnemu stawianiu na swoim. O synu, który musi żyć bez matki.
Autor porządkując rzeczy po swej zmarłej matce przedstawia czytelnikowi jej portret. Joanna była kobietą niezwykle hardą, twardo stąpającą po ziemi, żyjącą według własnego scenariusza. Nie pozwalała sobą manipulować, pomiatać. Była bardzo wyczulona na każde usłyszane słowo. Nigdy się nie poddawała, była zawsze nieustępliwa, bezpośrednia i do granic możliwości szczera w wyrażaniu własnych opinii oraz wydawaniu osądów. Momentami przyszło płacić jej za to wszystko jednak wysoką cenę.
We wspomnieniach Wichy brak sentymentalizmu. Kochał swoją matkę. Był dla niej czuły. Wykazywał się zrozumieniem, nawet w chwilach trudnych. I choć twierdzi, że go raczej nie znosiła, to on jako syn zrobiłby dla niej wszystko z czystej miłości.
„Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to specyficzny zapis „poszarpanych wspomnień” o bliskiej osobie, zawartych w „martwych przedmiotach”. Polecam zatem tą krótką, aczkolwiek bardzo wymowną w swej treści pozycję.
Gdzie ją umieścić? Przy opowiadaniach? Esejach? Pamiętnikach? Wyłamuje się wszelkim schematom. Jest krótka, ale naładowana treścią i przesycona emocjami. (...) Stanowi zapis pewnych anegdot, które w jakiś dziwny sposób łączą się w jedną całość i dają obraz człowieka z krwi i kości, a tym człowiekiem była Matka autora.
Moja opinia też może nie być do końca standardowa. Czytałam bowiem tę książkę w momencie, gdy sama porządkowałam mieszkanie jednych z najbliższych mi ludzi, moich Dziadków. I kiedy Marcin Wicha pisze o tym, że biorąc do ręki książki swojej matki przed oczami stoją mu całe historie, w których ów książka brała udział - doskonale wiem, co ma na myśli.
Na kolejnych stronach ujawnia się jeszcze więcej. Jest o żydach i o tym, jak czasem ciężko mówić o swoim zamierzchłym bólu i o swoim dziedzictwie oraz korzeniach. Jest o służbie zdrowia. I jeszcze więcej o książkach. Zastanawiacie się, jak w tak małej książeczce można zamieścić aż tyle treści?
Cóż. Nie pozostaje Wam nic innego, jak sięgnąć po tę pozycję.
Drugie podejście do twórczości Wichy było dla mnie o wiele spokojniejsze. Oczywiście do ogólnego stylu autora wciąż się nie przekonałam, a wiele rzeczy wydawało mi się niepotrzebnie rozwleczonych, jednak sama koncepcja była dla mnie o wiele bardziej głęboka i wciągająca.
Autor po śmierci swojej matki mierzy się z rzeczami, które po sobie zostawiła. Przechodząc przez mieszkanie przypomina sobie sceny ze swojego życia rodzinnego będąc dzieckiem, przytacza nam anegdoty związane z przeszłością rodziców i opisuje po kolei każdą książkę która została na regale. Czytelnik czuje się więc świadkiem radzenia sobie ze śmiercią bliskiej osoby i jednoczenie zostaje zaproszony by poznać intymne szczegóły czyjegoś życia. To smutne i jednoczenie ciekawe doświadczenie pozwala nam (tak jak w przypadku książki Miry Marcinów) przeanalizować swoje własne relacje z rodzicami i doznać kruchość życia bliskich nam osób.
I humor! Autor ma doskonałe poczucie humoru.