á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Daniel Podgórski jest w tej książce jakąś karykaturą samego siebie (coś jak Kapitan Sparrow w najnowszych "Piratach z Karaibu). Niby to on, ale jednak nie on. Najpierw utrata córeczki, a potem prowadzone przeciwko niemu dochodzenie, które pozbawiło go odznaki sprawiły, że Daniel się zagubił. I ja to kompletnie rozumiem, Podobnie jak prawdopodobnym jest nastoletni bunt Łukasza oraz pogorszenie jego stosunków z ojcem, którego teraz nazywa "pijusem". Ba! Ja nawet rozumiem w jakiś sposób tę dziwaczną relację Emilii i prokuratora. Nawet jakoś te zawirowanie wokół Cebulskiego. Okej, te rzeczy są możliwe. Ale nie poprowadzone taką narracją. Czemu? Bo ci bohaterowie poza tym, że wciąż mają swoje imiona i nazwiska, to są już kompletnie innymi postaciami. Jakby ich miejsca zajął gorszy bliźniak. Bardzo to rzuca się w oczy, jeżeli zestawić to z poprzednimi tomami. Nomen omen jedynie wulgarny Kamiński zdaje się być wciąż tylko sobą.
Rozumiem, że autorka - pisząc ósmy tom - chciała trochę poruszyć posadami życia bohaterów. Ale moim zdaniem mogła być bardziej subtelna w tej rewolucji. Przecież na to, jak kształtuje i zmienia się nasze życie, wpływa mają nie tylko prawdziwe "bomby", ale i cały szereg niepozornych zdawałoby się zdarzeń, które jednak kompletnie z czasem rewolucjonizują nasz świat. U Puzyńskiej zmiany dokonują się tylko poprzez drastyczne wydarzenia: zdrady, zgony i te pe.
Co do samej zagadki kryminalnej to jest ona naprawdę intrygująca i raczej ciężko domyślić się jest zakończenia, a przynajmniej tego zwiążanego z Diabelcem, bo zagadkę bezdomnych raczej można sobie samemu rozwiązać, choć też nie tak od razu. Tutaj - podobnie jak w "Utopcach" - autorka trochę bawi się z czytelnikami i swój kryminał przeplata lekko ze światem tajemnicy, duchów i diabelskich mocy. Bardzo fajny klimat to wprowadziło do całej historii i miejscami faktycznie trochę cierpła mi skóra. Ale. Całą historię moim zdaniem położyło zakończenie.
Po pierwsze, o ile rozwiązanie "kto zabił" jest satyfakcjonująco zaskakujące, tak motywy mordercy są po prostu głupie. Nijak nie odwzorowują one tego, co dowiadywaliśmy się podczas lektury, a przez to - gdy dochodzimy do momentu kulminacyjnego - wyglądamy jak ten gość z memam "wtf?". Serio.
Po drugie, ostatni mały rozdzialik. Ten opowiedziany z perspektywy żony leśniczego. Klękajcie narody, jakie to było niepotrzebne w tej książce. Usunąłabym ten rozdział, bo moim zdaniem jego wpływ na fabułę jest nie tyle co żaden, co krzywdzący. W "Utopcach" autorka umiała płynnie lawirować między dwoma światami nie popadając w przesadę, tutaj już się to jej nie udało.
Podsumowując, polecałabym tę książkę wyłącznie tym, którzy naprawdę wkręcili się w prozę Puzyńskiej i interesują ich nowsze, coraz jednak bardziej zagmatwane, perypetie lipowiczan oraz charyzmatycznej Kopp, której i w tym tomie też nie brakuje (choć ona również jest cieniem samej siebie). Dla tych, którzy w pewnym momencie odpadli gdzieś i uznali, że coś się popsuło - nie idźcie w stronę tej powieści. To ciągle bowiem nie jest "to". Ot co.